wtorek, 28 czerwca 2016

Polowanie na foty z Sebastianem Łuczywo

           Wszystko zaczęło się od jednego artykułu http://fotoblogia.pl/8302,fotograf-dal-nadzieje-rodzicom-z-calego-swiata , urzeczona pięknem, wrażliwością a przede wszystkim szczerością fotografii, zaczęłam obserwować Fan Page na Facebooku Sebastiana Łuczywo. Gdzieś w środku czułam, że to jest coś czego szukam, co szanuję i właściwie do czego dążę... prawda.
https://www.facebook.com/SebastianLuczywoPhotospace/?pnref=lhc . Za to lubię Internet i obecne czasy J

W międzyczasie średnio zadowolona ze swoich postępów zdjęciowych szukałam ciekawych kursów, warsztatów żeby rozwijać się w dziedzinie fotografii, nie wiem czego chcę, nie wiem jaki kierunek obrać, nie mam pomysłu na siebie. Fotografuję w między czasie maki, jednocześnie widzę dookoła tyle zdjęć z makami ,że przestają się wyróżniać… a że je uwielbiam, nie chcę aby się przejadły.

piegowate maki
pakują się do wyjazdu
do następnej wiosny
ja tego lata blada
nie mogę ze słońcem pogodzić się
głowa pęka od ciśnienia z
 zewnątrz i od wewnątrz
nie mój kolor włosów
szukam zbawienia
 w noc
spadających gwiazd
wszystko nie tak……

I jak z nieba spada mi ogłoszenie na wspomnianej stronie Facebookowej – Sebastian proponuje „Polowanie na foty”. Już gdzieś w środku wiem, że to jest to.. pozostaje podjąć decyzję.
Okazuje się, że sama będę na warsztatach i cały czas będzie poświęcony tylko mi, to fantastyczna wiadomość, bo wiem że tego potrzebuję
Mniej więcej po miesiącu od pojawiania się ogłoszenia jestem już po wymianie mailowej, ustalaniu terminu i przede wszystkim po podjęciu decyzji, to jest ten moment, kiedy pozwalam sobie na coś co kocham, pozwalam sobie dać 3 dni tylko dla swojej pasji…, a nie przychodzi mi to łatwo. I w niedzielę rano wyjeżdżam z Krakowa czerwonym autobusem, spakowałam tylko potrzebne rzeczy, najwięcej miejsca zajmują mi buty; górskie i kalosze, które nabyłam na tę okazję, droga jest pusta i szybko docieram do dworca. W międzyczasie martwię się na przemian i jestem  zdenerwowana i pełna obaw; a jak się okaże, że nie zaskoczy i będziemy się ze sobą męczyć? Jak nie poradzę sobie ze stresem i nie wykorzystam tego czasu dla siebie? Boli mnie głowa….
Na dworcu wypijam koktajl truskawkowy i powoli pakuję się do autobusu. Kiedyś bardzo zniecierpliwiona dziś wykorzystuję czas w podróży dla siebie, na rozmyślanie, pisanie spóźnionych smsów, jest czas na czytanie gazet…. mijam wiele makowych pól, jedno makowo chabrowe, robią wrażenie J Patrzę na kołysające  się zboża i myślę sobie jaka Polska jest piękna..
Po trzech godzinach bezproblemowej jazdy znajduje się w Wrocławiu, jako pierwsza otrzymałam bagaż więc idę do kas zakupić bilet, Pani Kasjerka na moja prośbę o bilet na najbliższy autobus do Jeleniej Góry wstaje zza biurka i krzyczy  - Proszę biec! autobus jeszcze nie odjechał! Tu na wprost! – przejęta bardziej niż ja kieruje mnie w odpowiednie miejsce. Uprzejmy Pan Kierowca pomaga zapakować bagaże i ruszamy w podróż do Jeleniej Góry, pamiętam z niej jedynie rozmowę dwóch kobit jadących do Karpacza, nie potrafię nie słuchać jak ktoś blisko mnie rozmawia , brzydka cecha ale przyznaję jak tak jest… druga niechlubna rzecz to poprawianie paznokci… mając na uwadze świetną, klimatyzację w postaci otwartego szyberdachu ryzykuję ochrzan kilku współpasażerów, którzy są w autobusie  i wyciągam seledynowy lakier do paznokci.. kilka małych ruchów i już się suszą, miałam wrażenie, że nie zauważył.
Zatrzymujemy się na chwilę w Strzegomiu, a że jest gorąco dobrze nam robi pięciominutowy postój, mam czas nawet na 3 fotografie; muralu, który przykuł moja uwagę oraz kilku drzew, i tu moment kiedy zdumiewa mnie uprzejmość kierowcy, który pyta czy potrzebuję więcej czasu.. J Jedziemy, jedziemy byle do celu.
Jelenia Góra wita – chyba -  nowym dworcem… ostatnio kiedy byłam tu albo nie zarejestrowałam dworca autobusowego albo zmieniło się jego położenie, mam klika minut dla siebie, siedzę w przyjemnym chłodzie i czuję jak robi mi się przyjemnie, po chwili  podchodzi bezdomny człowiek i pyta o 90 groszy, odpowiadam, że nie mam  i odwracałam głowę. Potem widzę jak podchodzi do innej dziewczyny, która z uśmiechem  i sympatią szuka drobnych. Wiem, dlaczego nie jestem wrażliwa…wyobrażam sobie, że zbiera na alkohol,  a swoim uzależnieniem skrzywdził bliskich i rodzinę… ciągle czuję złość i oburzenie. Po chwili spędzonej na dworcu myślę, ze mogłam z nim porozmawiać, bo nie wiem co się stało w jego życiu, że musi prosić o 90 groszy, a jak zbierze się na więcej odwagi to i na 1 zł… Kilka minut w tym miejscu a sięgam myślami gdzieś daleko….Nie wspominałam jeszcze, ze moje myślenie to jak kilka przeglądarek otwartych z dziesiątkami stron otwartych na raz….i jak tu ćwiczyć uważność?.... Pojawia się Sebastian, czuję się jak nastolatka która spotyka swojego idola J i mniej lub bardziej umiejętnie chowam te wszystkie uczucia, które pojawiają się w takim momencie, trema, nieśmiałość połączona z zaciekawieniem i fascynacją.

Zabiera mnie do  hotelu, bym mogła się zameldować i zastawić bagaże, po jakimś czasie przyjeżdża mnie odebrać i jedziemy do jego domu na obiad, na podwórku wylegują się bohaterowie wielu fotografii Sebastiana – dwa cudne psiaki, i widzę słynną budę ze zdjęć. Chwilę później  mam okazję poznać piękna żonę Agnieszkę z dobrą energia oraz obu synów, na obiad jemy pyszności, Pani Agnieszka jest mistrzynią w kuchni i mogłabym się od niej wiele nauczyć J

Słonecznym popołudniem zaczynamy przygodę. I tu kończy się mój szczegółowy opis. Z kilku powodów, zbyt wiele się działo bym mogła zarejestrować chwile, momenty i wszystkie wydarzenia; z obserwatora zmieniam się w bohaterkę pięknej przygody. W obecnym momencie wiem też, że brakuje słów, żeby opisać to co się działo, jakie miejsca zobaczyłam, niech wypowie się fotografia w moim imieniu, zapraszam do oglądania poniższych fotografii z „Polowania na foty” z Sebastianem Łuczywo.





















































Post scriptum

Wieczorem we wtorek wracam do Krakowa autobusem, jest kilkoro pasażerów, a ja czuję jakbym zajmowała połowę autobusu swoim szczęściem,  czuję jak tysiące pajęczych nici nie chce mnie wypuścić ze świata magii. Wracam z poczuciem, że wydarzyło się coś niezwykłego, na 3 dni stałam się bohaterem bajek i baśni, patrzyłam na świat przez jeden z najpiękniejszych „filtrów” jakimi są wschody i zachody słońca. W tym czasie obcowanie z naturą stało się codziennością, a nie weekendowym wypadem w góry. Natura tym czasie oprócz 2 fantastycznych wschodów słońca, które były bohaterami warsztatów, zaserwowała  nam również piękne i niezwykłe zachody, możliwość obserwowania dzikich zwierząt i nie tylko; sarny, koziołki, jelenie, bociek, dziki, bóbr…
Bez negatywnych emocji, na zasadzie jestem tu i teraz, w czasie przeznaczonym na to co, właściwie kocham doświadczyłam zwykłego ludzkiego szczęścia. Oprócz tego, że nie musiałam się zastanawiać czy jest ok, bo czułam się w 100% szczęśliwa, miałam ochotę światłowodem rozsyłać to szczęście przyjaciołom, co też robiłam. Bardzo dawno nie byłam w takim stanie J
Zderzenie z rzeczywistością było brutalne, w pracy otwierając w następnym dniu maila miałam łzy w oczach; bo gdzie urok otulonych miejsc mgłą czy wypieszczonych słońcem łąk a gdzie realia… Jednak pozwoliłam sobie, nie trzeźwieć zbyt szybko, dziś mijają 3 tygodnie od końca warsztatów, codziennie dawkuję zdjęcia, żeby móc rozkoszować się nimi jak najdłużej, żeby pamiętać jak najwięcej…. Chyba próbuję czarować tak, żeby chwila trwała możliwie jak najdłużej …
Jest niezwykłym doświadczeniem pojechać na warsztaty, a otrzymać tyle dobra, pięknych chwil, uwagi, zaangażowania i sympatii, poznać człowieka, który ma tyle dobrego w sobie, że potrafił sprawić, że kwitnie radość we mnie. Bardzo długo czułam się odurzona baśniowym klimatem i używając słowo magia zdecydowanie wiem, że nie jest ono przesadzone. Jest najbardziej adekwatnym i najczęściej używanym określeniem w stosunku do warsztatów, przed nimi chodziłam i powtarzałam sobie, świat nie jest idealny. Na warsztatach zobaczyłam, że może być.
Co do fotografii, nadal nie wiem co dalej, ale wiem, że  dotychczasowy romans z fotografią czas zmienić na poważny związek J
Wszystkim, którzy chcieli by sobie podarować coś niezwykłego i chcą się oderwać od rzeczywistości  polecam przygodę pod tytułem „Polowanie na foty”, prócz możliwości zrobienia pięknych i niezwykłych zdjęć (bez konieczności lub nawet potrzeby  obrabiania ich w programach graficznych ) efektem ubocznym jest stan nieustającej pogody ducha i uśmiech. Wyjścia są dwa, albo Sebastian sypie do kawy rozwesalacze o długofalowym działaniu albo… jest pięknie J.