środa, 12 sierpnia 2015

Rysy 2015

     Witam, w drugi weekend sierpnia udaliśmy sie na wycieczkę w celu wyjścia na Rysy, był to jeden z najbardziej gorących dni lata i miałam obawę, że wspinanie skończy się w połowie szlaku.Jak potoczyła się historia? może zacznę od początku. W piątek wieczorem przyjechaliśmy do  Szczyrbskiego Jeziorza, było to moje pierwsze doświadczenie w Tatrach po słowackiej stronie. Następnie czerwonym szlakiem udaliśmy się do Chaty Popradskie Pleso,  co zajęło nam ponad godzinę. Trasa nie wymagająca, dość kamienista i obsypana barwnymi kwiatami.  Znaczna część przebiega przez las. Gdy dotarliśmy do celu widok ogromnego schroniska nad jeziorem Popradskim otoczonym górami zrobił na mnie nie małe wrażenie, podobnie jak ilość ludzi tam przebywających.Za 7 euro od osoby kupiliśmy nocleg na podłodze, choć męska część wyprawy chciała spać na tarasie, jednak po czasie spasowali. Po rozpakowaniu  swoich rzeczy zeszliśmy na taras gdzie większość turystów odpoczywała po wędrówkach, a przedział ich wieku wahał się  od kilku lat do kilkudziesięciu. Na tarasie znajdowała się drewniana balia z ciepłą wodą, balia - właściwie to jacuzzi. Co mnie zaskoczyło -  nie ma zakazu wprowadzania psów jak to jest po polskiej stronie i moim oczom ukazał się między innymi piękny wilczur biegający za swoim panem i radośnie machający ogonem:). 
O ile spanie na podłodze wydaje się być klimatyczne, tak cały nocny ruch turystów, plus zapalające się światło nie dały mi spać w ogóle, trasę następnego dnia przeszłam po nieprzespanej nocy, zombie...




















I drugi dzień własnie zaczęłam od zejścia nad jezioro  w nadziei na piękne światło,niestety widoki były zacienione bo jesteśmy  w miejscu
 otoczonym zewsząd górami, jedynie wierzchołki szczytów oświetlało słońce tego dnia.
Po porannej kawie i gramoleniu się wycieczka zwarta i gotowa wyruszyła na szlak na Rysy, początkowo szliśmy niebieskim szlakiem  przez las, a następnie teraz zmienił się i zaczęły nas otaczać kosodrzewiny i oto jesteśmy w Dolnie Mięguszowieckiej. Jej fajny opis znajduje się na przykład TU. I nasza wyprawa teraz to wspinanie się po kamieniach, mamy za sobą ten sam widok a różni się jedynie perspektywą. Bardzo prosto technicznie idziemy w górę, kamienie na szlaku są tak poustawiane,że stopa nie musi być stawiana w pozycji w dół czy w gorę, tylko poruszaliśmy się niemalże jak na schodach. I tu kolejny plus dla Słowacji, trasa bardziej przystosowana dla człowieka, jednak muszę wspomnieć o ogromnym minusie... dużo śmieci, o ile byłam bardzo zadowolona,że nie widuję w Tatrach śmieci tak  tu  wyrzucenie butelki w pobliżu szlaku nie było dla nikogo problemem... smutne to.
Wracając na szlak,idzie nam się całkiem  dobrze, dziś dla odmiany mijamy się z sześcioosobową rodziną, najmłodsze uczestniczki maja po 7 lat i zdobywają Rysy w sandałkach... nie marudzą są grzeczne i mam wrażenie,że cieszą się z tego gdzie są i z tego co się dzieje. Ich brat ma rozbite kolano i opatrunek na nodze, ale to nie stanowi dla niego problemu by wyprzedzić z starszą siostra cała rodzinę. O ile drżę na widok ich obuwia i włączają mi się wszystkie obawy, tak jest mi tym samym żal każdego dziecka , które spędza wakacje przez telewizorem. I tu kolejny temat sandałowiczów na Rysy od słowackiej strony co nie miara, zdobywających i schodzących ze szczytu. Tak  - internet regularnie wyśmiewa te wyprawy, tutaj nikt nawet się krzywo nie popatrzy.
Na naszym szlaku  pojawia się podejście z łańcuchami, nie jest zbyt trudne właściwie to  są tak asekuracyjnie doczepione i jakże zużyte, na ten kawałek szlaku chowam aparat do torebki.


















Oglądając się za siebie widzę piękne pasmo wierzchołków i  nie znam wszystkich nazw - wiem ,że jedną z nich nazywa się Satan;) widać tez już doskonale 2 małe jeziorka otoczone brązowo brunatną nazywają się Żabie Plesa. Wpinamy się i wspinamy i naszym oczom ukazuje się brama w kolorowych chorągiewek znaczy ,że to już blisko ... jeszcze nie wspomniałam, że w drodze na Rysy nie wiedzieliśmy czy szczyt widać czy jeszcze nie, właściwe który to jest, też nie wiedzieliśmy,  więc takie rozkojarzenie..;) Brama chorągiewkowa prowadzi nas do Chaty pod Rysami schroniska powiedziałabym legendarnego. Stoi przy nim rower  i kartonowy napis ze strzałką na Rysy. Widać kolorowy wychodek nad przepaścią równie legendarny jak i samo schronisko. Wchodzimy do środka na posiłek i to jest moment kiedy mam kryzys bardzo chce mi się spać, jemy zupę jakieś przekąski i pijemy kawę by móc wyruszyć, za nami 3 godziny drogi przed nami 1 godzina.W uszach czuję zmianę ciśnienia, tak samo jak w samolocie. Ostatnia godzina to już nie nabieranie wysokości, ale zejście w dół plus przejście zboczem szczytu by móc go zdobyć, bardzo bałam się tego momentu, jednak przepaść, która była pod nami nie była aż tak stroma i w razie ewentualnego potknięcia się nie spadłabym prosto w dół do jeziora ale zatrzymałabym się na kamieniach, to tak dla mie samej oswajając strach na wysokości. Pniemy się jeszcze kilka minut i już prawie jesteśmy na szczycie, gdzie tłoczno jak na Krupówkach. Siadamy na chwilę by zrobić zdjęcia, odpocząć.Pobyć na szczycie.Czekamy na resztę ekipy, która za chwile do nas dołącza.Tu mała prywata:) pierwotnie miały mieć miejsce nasze zaręczyny jak się dowiedziałam tuż po nich 5 sierpnia :) jednak zmęczenie, tłok i warunki dookoła myślę, że nie były najkorzystniejsze dla takiego dość intymnego momentu.








I kolejny etap to zejście, bardzo, bardzo się boję i modlę się o bezpieczną drogę. Nawet udaje nam się pokonać pierwszą godzinę bez większych problemów, mijamy Chatę pod Rysami i schodzimy niżej i niżej, po około 2 godzinach... słyszymy grzmoty, chce mi się płakać, bardzo się boje burzy a burza w górach jest dla mnie spełnieniem najgorszych snów, więc przybieram tempa na największych obrotach i próbuje opanować ogromny strach.Co chwile słyszę grzmoty zza gór , nie widać błyskawic, ale co widać - turystów wspinających się ku górze.. zaniemówiłam... było ich tak wielu....
W każdym razie udaje nam się dotrzeć do schroniska a burza nawet nie przychodzi na nasza stronę.Po drodze mijam też kobietę medytującą przy strumyku... nie wiem co o tym myśleć, uciekam przed burzą a ona spokojnie sobie duma z zamkniętymi oczami.
W schronisku posilamy się raz jeszcze, wszystkim się marzy jacuzzi, w nagrodę Daniel upolował mi cudny sernik z truskawkach, który zniknął po 10 sekundach, pijemy tutejsze piwo, które jest pierwsza klasa, po krótkim odpoczynku ruszamy dalej czerwonym szlakiem do Szczyrbskiego Jeziora. Przed nami jeszcze jakieś 6 kilometrów.Trasa zajmuje nam ponad półtorej godziny i gdy już jesteśmy na dole jest ciemno - 21.00 wybiła czas na powrót do Krakowa. 
Dużo by mówić jeszcze, wycieczka w czasie jej trwanie średnio mi się podobała, przez niewyspanie, plus duża ilość kamieni na szlaku powodowała,że odbierałam to miejsce jako dość surowe, jednak w poniedziałek ilość wyprodukowanych endorfin powoduje, że nie mogę się skupić w pracy. Myślę sobie,że chciałabym jeszcze tam pobyć nacieszyć się przyrodą widokami i poczuć to miejsce.
Wszystkim, którzy chodzą po górach polecam te wyprawę, nie jest trudna technicznie.Spokojnie można się zmieścić w podręcznikowym czasie, zważajcie na pogodę, zabierzcie ze sobą prowiant oraz napoje, a prze wszystkim pogodę ducha. Satysfakcja jest ogromna, w końcu to najwyższy szczyt Tatr. Widokowo jak na zdjęciach, co kto lubi :) dziękuje za uwagę i do następnego razu!!!