Wszystko zaczęło się od jednego
artykułu http://fotoblogia.pl/8302,fotograf-dal-nadzieje-rodzicom-z-calego-swiata
, urzeczona pięknem, wrażliwością a przede wszystkim szczerością fotografii,
zaczęłam obserwować Fan Page na Facebooku Sebastiana Łuczywo. Gdzieś w środku
czułam, że to jest coś czego szukam, co szanuję i właściwie do czego dążę...
prawda.
https://www.facebook.com/SebastianLuczywoPhotospace/?pnref=lhc
. Za to lubię Internet i obecne czasy J
W międzyczasie średnio zadowolona ze
swoich postępów zdjęciowych szukałam ciekawych kursów, warsztatów żeby rozwijać
się w dziedzinie fotografii, nie wiem czego chcę, nie wiem jaki kierunek obrać,
nie mam pomysłu na siebie. Fotografuję w między czasie maki, jednocześnie widzę
dookoła tyle zdjęć z makami ,że przestają się wyróżniać… a że je uwielbiam, nie
chcę aby się przejadły.
piegowate
maki
pakują się
do wyjazdu
do następnej
wiosny
ja tego lata
blada
nie mogę ze
słońcem pogodzić się
głowa pęka
od ciśnienia z
zewnątrz i od wewnątrz
nie mój
kolor włosów
szukam
zbawienia
w noc
spadających
gwiazd
wszystko nie
tak……
I jak z nieba spada mi ogłoszenie na
wspomnianej stronie Facebookowej – Sebastian proponuje „Polowanie na foty”. Już
gdzieś w środku wiem, że to jest to.. pozostaje podjąć decyzję.
Okazuje się, że sama będę na
warsztatach i cały czas będzie poświęcony tylko mi, to fantastyczna wiadomość,
bo wiem że tego potrzebuję
Mniej więcej po miesiącu od pojawiania
się ogłoszenia jestem już po wymianie mailowej, ustalaniu terminu i przede
wszystkim po podjęciu decyzji, to jest ten moment, kiedy pozwalam sobie na coś
co kocham, pozwalam sobie dać 3 dni tylko dla swojej pasji…, a nie przychodzi
mi to łatwo. I w niedzielę rano wyjeżdżam z Krakowa czerwonym autobusem,
spakowałam tylko potrzebne rzeczy, najwięcej miejsca zajmują mi buty; górskie i
kalosze, które nabyłam na tę okazję, droga jest pusta i szybko docieram do
dworca. W międzyczasie martwię się na przemian i jestem zdenerwowana i pełna obaw; a jak się okaże,
że nie zaskoczy i będziemy się ze sobą męczyć? Jak nie poradzę sobie ze stresem
i nie wykorzystam tego czasu dla siebie? Boli mnie głowa….
Na dworcu wypijam koktajl truskawkowy
i powoli pakuję się do autobusu. Kiedyś bardzo zniecierpliwiona dziś
wykorzystuję czas w podróży dla siebie, na rozmyślanie, pisanie spóźnionych
smsów, jest czas na czytanie gazet…. mijam wiele makowych pól, jedno makowo
chabrowe, robią wrażenie J
Patrzę na kołysające się zboża i myślę
sobie jaka Polska jest piękna..
Po trzech godzinach bezproblemowej
jazdy znajduje się w Wrocławiu, jako pierwsza otrzymałam bagaż więc idę do
kas zakupić bilet, Pani Kasjerka na moja prośbę o bilet na najbliższy autobus do
Jeleniej Góry wstaje zza biurka i krzyczy
- Proszę biec! autobus jeszcze nie odjechał! Tu na wprost! – przejęta
bardziej niż ja kieruje mnie w odpowiednie miejsce. Uprzejmy Pan Kierowca
pomaga zapakować bagaże i ruszamy w podróż do Jeleniej Góry, pamiętam z niej
jedynie rozmowę dwóch kobit jadących do Karpacza, nie potrafię nie słuchać jak
ktoś blisko mnie rozmawia , brzydka cecha ale przyznaję jak tak jest… druga niechlubna
rzecz to poprawianie paznokci… mając na uwadze świetną, klimatyzację w postaci
otwartego szyberdachu ryzykuję ochrzan kilku współpasażerów, którzy są w
autobusie i wyciągam seledynowy lakier
do paznokci.. kilka małych ruchów i już się suszą, miałam wrażenie, że nie
zauważył.
Zatrzymujemy się na chwilę w
Strzegomiu, a że jest gorąco dobrze nam robi pięciominutowy postój, mam czas
nawet na 3 fotografie; muralu, który przykuł moja uwagę oraz kilku drzew, i tu
moment kiedy zdumiewa mnie uprzejmość kierowcy, który pyta czy potrzebuję
więcej czasu.. J
Jedziemy, jedziemy byle do celu.
Jelenia Góra wita – chyba - nowym dworcem… ostatnio kiedy byłam tu albo
nie zarejestrowałam dworca autobusowego albo zmieniło się jego położenie, mam
klika minut dla siebie, siedzę w przyjemnym chłodzie i czuję jak robi mi się
przyjemnie, po chwili podchodzi bezdomny
człowiek i pyta o 90 groszy, odpowiadam, że nie mam i odwracałam głowę. Potem widzę jak podchodzi
do innej dziewczyny, która z uśmiechem i sympatią szuka drobnych. Wiem, dlaczego
nie jestem wrażliwa…wyobrażam sobie, że zbiera na alkohol, a swoim uzależnieniem skrzywdził bliskich i
rodzinę… ciągle czuję złość i oburzenie. Po chwili spędzonej na dworcu myślę,
ze mogłam z nim porozmawiać, bo nie wiem co się stało w jego życiu, że musi
prosić o 90 groszy, a jak zbierze się na więcej odwagi to i na 1 zł… Kilka
minut w tym miejscu a sięgam myślami gdzieś daleko….Nie wspominałam jeszcze, ze
moje myślenie to jak kilka przeglądarek otwartych z dziesiątkami stron otwartych na raz….i
jak tu ćwiczyć uważność?.... Pojawia się Sebastian, czuję się jak nastolatka
która spotyka swojego idola J
i mniej lub bardziej umiejętnie chowam te wszystkie uczucia, które pojawiają się
w takim momencie, trema, nieśmiałość połączona z zaciekawieniem i fascynacją.
Zabiera mnie do hotelu, bym mogła się zameldować i zastawić
bagaże, po jakimś czasie przyjeżdża mnie odebrać i jedziemy do jego domu na obiad,
na podwórku wylegują się bohaterowie wielu fotografii Sebastiana – dwa cudne
psiaki, i widzę słynną budę ze zdjęć. Chwilę później mam okazję poznać piękna żonę Agnieszkę z
dobrą energia oraz obu synów, na obiad jemy pyszności, Pani Agnieszka jest
mistrzynią w kuchni i mogłabym się od niej wiele nauczyć J
Słonecznym popołudniem zaczynamy przygodę.
I tu kończy się mój szczegółowy opis. Z kilku powodów, zbyt wiele się działo
bym mogła zarejestrować chwile, momenty i wszystkie wydarzenia; z obserwatora
zmieniam się w bohaterkę pięknej przygody. W obecnym momencie wiem też, że
brakuje słów, żeby opisać to co się działo, jakie miejsca zobaczyłam, niech
wypowie się fotografia w moim imieniu, zapraszam do oglądania poniższych
fotografii z „Polowania na foty” z Sebastianem Łuczywo.
Post scriptum
Wieczorem we wtorek wracam do Krakowa
autobusem, jest kilkoro pasażerów, a ja czuję jakbym zajmowała połowę autobusu
swoim szczęściem, czuję jak tysiące
pajęczych nici nie chce mnie wypuścić ze świata magii. Wracam z poczuciem, że
wydarzyło się coś niezwykłego, na 3 dni stałam się bohaterem bajek i baśni,
patrzyłam na świat przez jeden z najpiękniejszych „filtrów” jakimi są wschody i
zachody słońca. W tym czasie obcowanie z naturą stało się codziennością, a nie
weekendowym wypadem w góry. Natura tym czasie oprócz 2 fantastycznych wschodów
słońca, które były bohaterami warsztatów, zaserwowała nam również piękne i niezwykłe zachody, możliwość
obserwowania dzikich zwierząt i nie tylko; sarny, koziołki, jelenie, bociek,
dziki, bóbr…
Bez negatywnych emocji, na zasadzie
jestem tu i teraz, w czasie przeznaczonym na to co, właściwie kocham doświadczyłam
zwykłego ludzkiego szczęścia. Oprócz tego, że nie musiałam się zastanawiać czy
jest ok, bo czułam się w 100% szczęśliwa, miałam ochotę światłowodem rozsyłać
to szczęście przyjaciołom, co też robiłam. Bardzo dawno nie byłam w takim
stanie J
Zderzenie z rzeczywistością było
brutalne, w pracy otwierając w następnym dniu maila miałam łzy w oczach; bo
gdzie urok otulonych miejsc mgłą czy wypieszczonych słońcem łąk a gdzie realia…
Jednak pozwoliłam sobie, nie trzeźwieć zbyt szybko, dziś mijają 3 tygodnie od
końca warsztatów, codziennie dawkuję zdjęcia, żeby móc rozkoszować się nimi jak
najdłużej, żeby pamiętać jak najwięcej…. Chyba próbuję czarować tak, żeby
chwila trwała możliwie jak najdłużej …
Jest niezwykłym doświadczeniem
pojechać na warsztaty, a otrzymać tyle dobra, pięknych chwil, uwagi, zaangażowania
i sympatii, poznać człowieka, który ma tyle dobrego w sobie, że potrafił
sprawić, że kwitnie radość we mnie. Bardzo długo czułam się odurzona baśniowym
klimatem i używając słowo magia zdecydowanie wiem, że nie jest ono przesadzone.
Jest najbardziej adekwatnym i najczęściej używanym określeniem w stosunku do
warsztatów, przed nimi chodziłam i powtarzałam sobie, świat nie jest idealny. Na
warsztatach zobaczyłam, że może być.
Co do fotografii, nadal nie wiem co
dalej, ale wiem, że dotychczasowy romans
z fotografią czas zmienić na poważny związek J
Wszystkim, którzy chcieli by sobie podarować
coś niezwykłego i chcą się oderwać od rzeczywistości polecam przygodę pod tytułem „Polowanie na
foty”, prócz możliwości zrobienia pięknych i niezwykłych zdjęć (bez
konieczności lub nawet potrzeby obrabiania ich w programach graficznych ) efektem
ubocznym jest stan nieustającej pogody ducha i uśmiech. Wyjścia są dwa, albo
Sebastian sypie do kawy rozwesalacze o długofalowym działaniu albo… jest
pięknie J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz